wilfrid wilfrid
181
BLOG

Prośba o godną śmierć ( Małgosi)

wilfrid wilfrid Rozmaitości Obserwuj notkę 6

TEKST ARCHIWALNY Z 7.12.2008 R.

 

Na początek uprzedzić chcę, że będzie to tekst bardzo osobisty, smutny a miejscami drastyczny. Choć pewnie znaczna część czytelników już na początku wysnuje domysły czemu zdecydowałem się napisać go właśnie teraz ale na koniec dokładnie to wyjaśnię i może okazać się iż wiele z owych domysłów jawić się będzie całkiem nietrafnymi.

Wiele lat temu, w okolicznościach, których nie chcę tu opisywać, jako dorosły i, jak mi się przynajmniej wtedy wydawało, wiedzący prawie wszystko o życiu człowiek, znalazłem się na dziecięcym oddziale onkologicznym szpitala klinicznego jednej z akademii. Podczas tej pierwszej wizyty (bo po niej było jeszcze wiele), w okolicznościach bardzo niezwykłych, które od lat obiecuję sobie opisać, poznałem Gośkę. Miała wówczas 14 lat. Z miejsca stała się dla mnie w tym jednym z ziemskich piekieł Beatryczą, przewodniczką po jego najtajemniejszych zakamarkach i najokrutniejszych regułach. A miejsce to było szczególne. Największym na przykład przekleństwem tam rzucanym ale i nierzadko ukrytym w nim błogosławieństwem były słowa „Jutro i tak umrzesz”. Podczas jednej z naszych wspólnych podróży po owym piekle zabrała mnie w środku nocy w jego krąg ostatni. Do izolatki, w której żył Boguś. Choć nafaszerowany morfiną do nieprzytomności, chłopczyk rzucał się i pojękiwał z bólu. Boguś żył, choć w nim nie było już nic zdrowego a jego fizjologia już dawno odmówiła posłuszeństwa. Żył, mimo iż wedle natury, całej medycznej wiedzy i, zapewne, woli boskiej, żyć już nie powinien. Żył, bo czekał na mamę, która wracała do niego z Ameryki (gdzie od kilku lat pracowała ciężko, by zarobić na cud dla synka, lecz cuda… czasem się zdarzają ale kupić się ich nie da). I wreszcie umarł szczęśliwy, bo przytulony do mamy.

Małgosia odeszła trzy lata po naszym pierwszym spotkaniu. Dowiedziałem się o tym z listu jej mamy i jej własnego, zapisanego na dyskietce dołączonej do tego pierwszego. Pełen był błędów i literówek bo, jak pisała, sił jej zabrakło by zrobić z nimi porządek.

Na pogrzebie nie byłem bo Gośka zabroniła rodzicom by mnie zawiadamiali. W liście prosiła bym im wybaczył i wyjaśniała czemu tak zdecydowała.

„[…] Widziałam tam wielokrotnie jak bardzo człowiek się w śmierci zmienia więc wiem, że wyglądać będę gorzej, a na pewno nie lepiej niż wtedy, gdy mnie widziałeś ostatnio. A chciałabym dla Ciebie wyglądać najpiękniej. Bo, zrządzeniem losu, czy Tobie i komukolwiek innemu podoba się to, czy nie, byłeś mężczyzną mojego życia …”

Na jej grobie byłem raz, umówiony uprzednio z jej mamą (znałem ją, zawsze uśmiechniętą, ze szpitala, z jej przyjazdów do lub po Gośkę). Ośmieliłem się wówczas zapytać jak Małgosia odeszła.

„- Zasnęła po prostu Synku” – odpowiedziała pogodnie a ja, uspokojony, o więcej nie pytałem. Tak mnie wtedy nazwała i zawsze tak do mnie mówiła gdy czasem, przestraszony, że mogłaby pomyśleć iż zapomniałem o Małgosi, dzwoniłem do niej. A ona równie pogodnie uspokajała, że przecież wie, choć ja ledwie „dzień dobry” zdołałem powiedzieć. Nazywała mnie tak choć wiekiem mi było bliżej do niej niż jej dziecka.

Kilka dni temu zadzwoniłem i odważyłem się zapytać, czy wówczas, na cmentarzu powiedziała mi prawdę. Błagałem przy tym by się na mnie nie gniewała. Spokojnie zapewniła, że jej to nawet do głowy nie przyszło.

„ Masz Synku prawo pytać i masz prawo wiedzieć.”

Powiedziała mi, że Gosia bardzo cierpiała. Tym bardziej, że czasem uparcie odmawiała przyjmowania środków na ból. Tłumaczyła, że chce czuć tyle, ile się da i ile zdoła znieść. Albo, jak choćby wtedy gdy pisała do mnie, że myśli chce mieć wyłącznie swoje. I trzymała się życia uparcie do końca.

Piszę teraz o tym sprowokowany dyskusją o „testamencie życia”. Nie jest to jednak w najmniejszym choćby stopniu głos w tej, z całą pewnością istotnej, dyskusji. Z powodów, o które proszę nie pytać, staram się od niej być jak najdalej, wręcz, na ile się da, zasłaniam uszy, by jej nie słyszeć.

Jednak w tych strzępach słów, których uniknąć nie zdołałem, pojawiło się coś, co mnie zabolało i co zburzyło mój spokój (choćby prowokując ów mój telefon). Część osób wypowiadających się w tej sprawie wśród argumentów użyła i tego, że jest to walka o prawo do godnej śmierci.

Do tych więc osób, do zajmujących w dyskusji stanowiska etyków, filozofów, lekarzy, duchownych i polityków zwracam się z prośbą.

Jesteście Państwo ludźmi, którym wiedzy i mądrości szczerze zazdroszczę. Przeczytaliście tyle mądrych książek, ilu moje oczy do końca życia nawet zobaczyć nie zdołają. Pewien więc jestem, że bez problemu potraficie znaleźć dla celu swej walki inną piękną nazwę. Bo ta, którą czasem słyszę, we mnie chociażby wywołuje wrażenie, że istnieją też jakieś inne, niegodne rodzaje śmierci. A przecież (poza naprawdę nielicznymi wyjątkami) tak nie jest. Bo, choć trudno byłoby wam zapewne znieść atmosferę, widok i zapach bogusiowego odchodzenia, choć zaśnięcie Małgosi było niechciane, pełne bólu i do końca odpychane, to nie zaprzeczycie, że była w nich godność tak wielka, że mało kto, ze mną i wami wszystkimi włącznie, śmiałby powiedzieć iż widział kiedykolwiek większą.

wilfrid
O mnie wilfrid

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości